Terminal Statków Pasażerskich na Cozumel – Wtorek rejs po morzu w kierunku Cozumel, czyli meksykańskiego eldorado dla turystów. O tym w środę, bo, o czym pisać, kiedy na statku parzysz zadek na leżaku albo zwiedzasz bary czy kawiarnie na statku, lub kiedy robisz notatki.
Środa szósta rano, w zasadzie wcześniej wyraźnie to słychać, statek raczej dryfuje albo po prostu powoli dobija do przystani. Piszę słychać, bo zasłony okienne na statku są nieprzepuszczalne i nic w ciemnościach nie widać. O 6 słychać gwar, człek będąc na piątym piętrze zastanawia się skąd ten gwar przecież nie było słychać poprzednio, czyżby naród z AidaDiva punkt szósta wybywał na miasto? Nic bardziej mylnego, owszem stada pędzą po przystani, ale z olbrzymiej granatowej „ściany”, która cumuje obok nas. Wcześniej po prostu zacumował tutaj olbrzymi statek wycieczkowy TUI „Mein Schiff 1”
Cóż ubieramy się i na śniadanie, bo szkoda dnia na pięknej meksykańskiej Cozumel. Wypadamy na trap a tutaj kontrola tego co wynosimy, oczywiście zabieram od ochrony drona, chwilę to trwa, i już człap człap po drodze olbrzymiego pomostu „piera” ( jak to napisać po polsku) Jest sobie olbrzymia strefa bezcłowa przez która musisz przejść chcąc nie chcąc, fajnie, bo klimatyzowana, ale rano to akurat nie przydatne. Ta długa ciągnąca się budowla stoi na molo. Tak wygląda Terminal Statków Pasażerskich na Cozumel we filmiku :
Wysypujesz się na olbrzymi parking ze sklepami etc. i naganiacze. Obiecywałem sobie tym razem zlekceważyć każdego by potem podjąć decyzje, ale trafia się jeden i proponuje skuter…Hm…a jeepa masz? – Mam, a ile chcesz? 85 USD plus ubezpieczenie, czyli? 85+15. Wycedzam ok, a on przekazuje nas następnemu amigo od dochodzenia do wypożyczalni, jak już doszliśmy przekazał nas następnemu na szczęście już temu, który decyduje i kasuje. Chwila spisywania prawa jazdy itp. potem informuje że w ramach zabezpieczenia bierze w zastaw kartę pokładową. W zasadzie zgoda, grunt by nie zabrał karty kredytowej, ale jak się zastanowić to pokładowa jest ważniejsza w trakcie tej specyficznej podróży. I cóż dostajemy jeepa wranglera czarnego bez dachu, bez radia, i jeszcze kilku innych rzeczy za to ze zbiornikiem zapełnionym w 3/4 i krótkim oględzinami, które podsumowałem zdjęciami na wszelki wypadek. Nazwać to auto ruina to uczynić mu awans, w zasadzie wszystko łącznie z odgłosem pracy i smrodem oleju silnikowego to złom. Ale jak przygoda to przygoda.