Targ miejski w Marigot na Saint Marten. Jest taki punkt „programu” którego nie odpuszczamy nigdzie, w żadnym kraju. Nigdzie ale to nigdzie nie odpuszczamy rajdu po sklepach, targach tudzież innych handlowych przybytkach. O ile kiedyś tam dawno temu, każdy tubylec który podchodził do mnie potrafił mnie zaciekawić oferowanymi precjozami lub szmirą, o tyle dzisiaj jestem wybredny jak księżniczka na wydaniu a moja żona studzi mnie adekwatnie do sytuacji. Jak sobie łatwo uświadomić celem numer jeden są magnesy na…nie, nie na lodówkę, ten etap skończył się wraz z kolejnymi odpadającymi plastikowymi trofeami i zbyt małą lodówką w porównaniu z sumarycznym wynikiem eskapad. Obecny etap to tablica z wymiarami trzech lodówek. Przestały nas również interesować banalne magnesiki made in China a zaczęły nietypowe. Zaraz a może jednak to producenci czy raczej handlarze mydłem i powidłem wymusili na producentach zmianę designerską i zaczęli myśleć nietypowo? Co by nie było trofeum numer jeden pozostaną magnesy a ich cena ewoluuje wraz z kierunkami. Bywały takie za 1 dolara czy nawet mniej a bywają takie jak na Seszelach czy Kajmanach gdzie cena 10-15 USD za sztukę jest normą.
Kolejnym tematem są ramki do zdjęć, a tutaj osobą która mogłaby się w temacie wypowiedzieć jest moja żona. O tyle o ile kupowałem je chętnie na początku o tyle w domu już, stały miesiącami puste. Odpowiedź dlaczego jest prosta, jak wybrać jedno zdjęcie spośród tysiąca przywiezionych kiedy żadne nie pasuje do rozmiaru?…to oczywiście żart poważnie rzecz biorąc człek zabiera się do tego jak pies do jeża. Nie mniej znalazłem na to antidotum i za pomysłem naszych przyjaciół zamówiłem albumy ze zdjęciami drukowanymi czyli tzw. foto książki. Żona odpuściła i nie ciśnie na ramki a ja miło przed komputerem tworzę autorskie wydania. Co do cen ramek to jednej nie zapomnę, owszem te dobre i oryginalne musza kosztować bo są dobre i oryginalne, nie mniej tradycyjną ceną za ramkę gdziekolwiek na świecie jest 10-15 USD. Jakiej nie zapomnę? na Curacao nigdzie ale to nigdzie nie było porządnych ramek do zdjęcia, po czym na lotnisku na bezcłówce trafiła się ładna, chociaż 4liter nie urywała…cena 45 USD, ceny nie zapomnę. Nie zapomnę również tej za 8 USD (bardzo tanio) kupionej w BlueMall Puntacana na Dominikanie. Jak dla mnie jest jedną z najładniejszych a była w sumie najtańsza. Takie to nasze polowanie na gadżety z podróży.
Naszym sanktuarium i clue wszystkiego jest ściana…płaczu…dlaczego ją tak nazwałem? Bo „płaczą” przy niej osoby szczególnie z rodziny, nie ze współczucia ale z innych powodów bardziej przyziemnych o których nie zamierzam pisać by nie być osądzonym za przesadne….tak czy siak mieszkając w Stanach napisał bym o tym, u nas jeszcze nie. Dlaczego to wszystko piszę? Bo w sumie wszystkie ściany w domu się pokończyły i nie ma gdzie wieszać trofeów przywożonych z wypraw. Tak więc tym razem pomimo, że odwiedziliśmy w styczniu aż pięć nowych krajów, to przywieźliśmy mniej niż czasem z jednego…cóż rozsądek wraca albo jednak ściany za ciasne.
Byłbym zapomniał, nie ma takiego kraju z którego byśmy nie przywieźli…ręcznika kąpielowego, a pierwszy kupiłem w 2005 roku w następujących okolicznościach widocznych na zdjęciu, sławetny ręcznik również został na nim ujęty. Stojąc na statku złapałem podrzucane przez sprzedawcę trofeum a powrotnie posłałem mu 10 USD zawinięte w papier z kamieniem który był wewnątrz ręcznika. Zabawne bo sprzedawca podczas przetaczania statku przez śluzę biegł za statkiem i nie tylko mój sprzedawca ale całe stado handlarzy którzy pertraktowali z pozostałym pasażerami.
Ręcznik służy nam do dzisiaj i nie wiem ale jak zwykle nasuwa mi się, kiedyś ludzie robili cokolwiek z trwałych materiałów, takich ręczników już nie ma podobnie jak tysięcy innych rzeczy. I tym optymistycznym akcentem zapraszam na krótki wideo spacer po targu w Marigot po francuskiej części wyspy zwanej tutaj Saint Marten.